Jak się to zaczęło..
Choć zaczęło się między Nami w lutym, bo wtedy się spotkaliśmy po raz pierwszy, choć chwilę ze sobą wcześniej pisaliśmy to początek był dużo wcześniej. Początek to moje małżeństwo. Choć trwa ono już ponad 9 lat to od dłuższego czasu tylko na pozór jest normalnie. Choć jest wiele wspólnych spraw, które Nas łączą to jednak są kwestię, które powoli zabiły to uczucie. Zacznijmy od rodziny. Mam dużą rodzinę bo piątkę rodzeństwa. Każda rodzina jest specyficzna. My nie mamy kontaktu na co dzień za bardzo. Ale zawsze przy większych okolicznościach się spotykamy i jest normalnie. O ile moja duża rodzina na początku była dla mojej Żony czymś fascynującym, wspaniałym to z biegiem czasu gdy temat kogoś ode mnie został poruszony to od razu pojawiały się pretensje. Przy każdej kłótni były jakieś wypominki na temat mojej rodziny jakby to miało jakieś znaczenie. Kolejna kwestia to wsparcie. To jest temat rzeka. Generalnie na zewnątrz oczywiście chwalenie się, że biegam, że sobie radzę czy to w pracy czy w domu. Rzeczywistość zupełnie inna. Jak coś trzeba naprawić to słyszę, że się na tym nie znam, że lepiej jak to ktoś inny zrobi bo jeszcze więcej będzie szkód, bo nie jestem delikatny. I co z tego, że coś robię po raz pierwszy, jakoś się muszę nauczyć. Patrząc komuś na ręce nie nauczysz się tak dobrze w porównaniu do tego jak coś zrobisz sam. Nawet jak to potrwa dłużej. Kolejna kwestia to ruch. Ja uwielbiam ruch, lubię góry lubię sport. Nie wyobrażam sobie życia bez ruchu. Natomiast moja żona mogłaby cały dzień spędzić na kanapie. Ok lubię też poczytać sobie na necie ale wolę świat realny niż wirtualny. Natomiast moja żona mogłaby się zamknąć w czterech ścianach. Dla mnie małżeństwo to nie złota klatka, każde z osób jest osobną jednostką, ze swoimi pasjami, zainteresowaniami. Niestety niektórzy nie widzą tego. Chcieliby mieć drugą osobę na własność. Ciągle sprawdzanie, kontrola od tego można zwariować. Gdzie byłeś, czemu tak długo,na co wydałeś tyle i tyle. Może wydawać to się błachę ale potrafi doprowadzić do szału. Jest jak kropla co drąży skałę. Rozumiem, że funkcjonuje się razem, fajnie jak ludzie mają wspólnych znajomych, pasję i to jest piękne. Chciałbym żeby tak było ale niestety tak nie jest. Jesteśmy z dwóch różnych światów, które z dnia na dzień się oddalają od siebie. Kwestia czasu kiedy nić łącząca Nas zostanie przerwana. Trzyma Nas tak naprawdę syn, dla którego w tej chwili mam ochotę żyć. I wiem, że pomimo cierpienia jakim będzie rozstanie to jednak będzie to lepsze. Co do wychowania wiem, że daleko mi do idealnego ojca. Szczególnie w ostatnim czasie nie jestem sobą i ciężko mi się zmusić do jakiejś kreatywnej zabawy z nim. Jednak wychowanie to też pozwalanie dziecku na podejmowanie własnych decyzji, to nauka na własnych błędach. Dziecko ma prawo być brudne, ma prawo do złości do swoich emocji. Nie można na niego przerzucać swoich niespełnionych ambicji. Prawda, że trzeba mu pokazywać różne zabawy, próbować zainteresować go choćby swoimi pasjami ale niech on wybierze co daje mu radość. U nas niestety tak nie jest. Za dużo razy ustępowałem co do wychowania. Jej dewizą jest nie biegaj bo się spocisz, choć pewnie wiele Mam tak robi. Natomiast ja wolę żeby się wyszalał, żeby padał zmęczony wieczorem ale szczęśliwy. Nie musi spełniać moich oczekiwań. Niech będzie szczęśliwy. Jest wiele innych kwestii, które Nas dzieli począwszy od muzyki, filmów, poczucia humoru ale to normalne. Inna spraw to podejście do życia. Ciągle musi być jakiś problem nad którym trzeba się rozwodzić. Wieczny pesymizm, a że się nie uda, a co jak się coś stanie. Rozumiem, że w pewnym wieku nie można być beztroską osobą, trzeba być odpowiedzialnym. Ale obok życie nie można przejść, życie trzeba przeżyć w pełni. I jedynie świadomość o cierpieniu drugiej strony po odejściu jeszcze przedłuża ten dziwny stan jaki jest. Ale to jest kwestia czasu, pomimo świadomości, że TA WYMARZONA nie będzie dzieliła z Tobą życia.
Również kwestia bliskości to dwa światy. Lubię się przytulać, ale lubię też bardziej namiętne chwilę. Ale nie koniecznie mi odpowiada, że zbliżenie jest zaplanowane. Rano informacja, że zrobimy to wieczorem. I wcześniej trzeba iść pod prysznic bo higiena najważniejsza. Ok fajnie ale gdzie spontaniczność. To zabija całą namiętność. Do tego wszystko w jednej pozycji, bo tak najlepiej. O większych szczegółach nie będę się rozwodził. Jest jeszcze wiele innych kwestii, które dolewają oliwy do ognia. I wtedy pojawiła się ONA. Zupełne inne podejście. Cieszenie się każdą chwilą, radość, uśmiech. Każde spotkanie powoduje, że na samą myśl człowiek się uśmiecha i ma dobry humor. Wiem, że najpierw powinienem zakończyć małżeństwo i zacząć dopiero od nowa. Ale właśnie to niskie poczucie własnej wartości powodowało, że wstrzymywałem się z tym. A teraz to jest jedynie przywiązanie.
Wiem, że najbliższy rok będzie rokiem wielkich zmian. W którą stronę to pójdzie czas pokaże liczę, że będzie to zmiana na lepsze.
Dodaj komentarz