Żyć pełną piersią czy przespać życie?...
Patrząc na czyjeś życie z boku nie jesteśmy w stanie dostrzec wszystkiego. Czyjś świat może wydawać się idealny, pełen radości i szczęścia albo z drugiej strony wypełniony łzami, ciągłą walką o lepsze jutro. Dopiero jednak wejście w ten świat, przyjrzenie mu się z bliska pozwala dostrzec nie tylko kolor czarny i biały ale również wszelkie odcienie szarości czy nawet tęczy. Często sami na zewnątrz tworzymy specjalnie inny obraz samych siebie, żeby wydawać się fajniejszym, lepszym, bardziej interesującym. Podobnie jest u mnie. Ktoś kto mnie zna powierzchownie myśli, że wszystko jest na swoim miejscu. Jest rodzina, jest mieszkanie, auto, w miarę satysfakcjonująca praca, możliwość wakacji czyli idealny model do szczęścia. Czy to jednak nie pozory? Na tę chwilę na pewno. Ostatni czas był bardzo intensywny i zmienny. Był czas gdy nic nie było wstanie stanąć na drodze do szczęścia. Były wielkie plany i marzenia. Wiązało się z dużą ilością wyrzeczeń, z obróceniem swojego życia o 180 stopni ale byłem na to gotowy. Co prawda zawsze starałem się podejmować decyzję rozważnie i teraz wiem, że nie zawsze jest to dobre rozwiązanie. Przeczekałem ten właściwy moment i raz tego żałuje drugi raz myślę, że to była słuszna decyzja (co dopiero okazało się później). Dlaczego żałuje, bo mogłem pokazać, że mi zależy, że obecność, kontakt ze "Smerfem" jest dla mnie źródłem radości szczęścia i takim akumulatorem pozytywnej energii. I ten najcudowniejszy uśmiech na świecie, który rekompensował wszystko. A czemu słuszna decyzja, bo w momencie kiedy osoba trzecia wkroczyła do gry bardzo szybko zostałem odstawiony na boczny tor, a po 2 może 3 tygodniach poszedłem w zapomnienie. Najgorsze w tym wszystkim była obojętność. Po wielkich słowach, które padały, planach na przyszłość zaczęło się unikanie kontaktu aż do chwili gdy zapadła cisza. Nie wiem czy to list to sprawił czy inne kwestie wchodziły w grę ale po tym kontakt się zerwał. Wówczas człowiek co może zrobić, szczególnie jak się ma charakter, że się nie pcha tam gdzie go nie chcą? Pierwsza reakcja to była złość, frustracja. Nie mogłem spać nie potrafiłem funkcjonować z najbliższymi. Były codzienne kłótnie, które prawie, że skończyły się rozwodem. Myślę, że gdyby nie syn to pewnie by tak było. Żeby można było spać człowiek potrzebował trunku z colą. Na dłuższą metę nie polecam. Kolejnym etapem jest rozważanie i użalanie się nad sobą. Wiele sobie wówczas uświadomiłem i nadal mam wiele negatywnych przemyśleń na swój temat. Chciałbym wiele rzeczy zmienić w swoim życiu ale niestety powrót do przeszłości to tylko fikcja filmowa. W tym okresie poziom nerwów był na niesamowicie wysokim poziomie na szczęście fizycznie nikt przez to nie ucierpiał. Nawet solidny trening nie pozwolił na rozładowanie emocji. Czasem marzyłem o takim treningu do utraty przytomności, do porzygu aby każda komórka ciała bolała. Ból fizyczny jest zdecydowanie lepszy niż psychiczny, a psychicznie byłem zmaltretowany. Zobaczymy co będzie dalej z moim życiem. Sam się nad tym zastanawiam. Co do "Smerfa" to mam wrażenie, że moja obecność w jej życiu jest jak ten ślad na piasku. Na początku wyraźny, charakterystyczny by z czasem(jak to szybko leci) zniknąć całkowicie. Niestety albo stety u mnie to tak nie działa. Wiem to co zakwitło w moim sercu jest silne i będzie jeszcze długo trwać.
Dodaj komentarz